piątek, 8 kwietnia 2011

powroty...czyli stopem do domu

Dawno nie pisałam, oj dawno...tak myślałam, że będę kiepska w te klocki :) no bo po pierwsze szkoda czas marnować siedząc na necie :P a po drugie blogger został zablokowany (?!) w Turcji więc nie chciało mi się walczyć z tymi wszystkimi zaporami itd.. w sumie trochę szkoda bo działo się dużo - poznałam masę wspaniałych ludzi, odwiedziłam niesamowite miejsca, próbowałam wszystkich możliwych pyszności kulinarnych (i nie tylko kulinarnych :P ).. chciałam się tym wszystkim dzielić, opowiadać itd ale wyszło jak wyszło (checi też sie licza? :)

Jestem w PL od zeszłej soboty...podróż do domu odbyła się standardowo - autostopem :) tym razem na calej trasie bez uzycia autobusu. Wybyłam z Istambulu w srode 30 marca, miałam ambitny plan, żeby ogarnąć się koło 6 rano bo troszkę zajmuje wydostanie się z miasta..ale po pozegnalnej kolacji u M. niestety moj plan nie wypalil :) Wyjechanie z miasta zajelo mi 2,5 godziny (mniej wiecej tyle co samolot z Ist do Wwa:) i koło 13 stałam już na wylotówce w stronę granicy z moim "małym" bagażem (ja się chyba do cholery nigdy pakowac nie naucze?!). Oczywiście po raz kolejny wszyscy mnie przed stopowaniem w Turcji ostrzegali ale stwierdziłam, ze jak sie sama nie przekonam to się nie dowiem. Łapanie szło szybko, zanim dojechałam do granicy zmieniłam samochody jakieś 4 razy...tylko jeden kierowca (lekarz z Istambulu) był calkowicie normalny i rozmawial ze mna bez podtekstow...także teraz mam porownanie i muszę przyznac, ze stopowanie z facetem w TR jest o wiele przyjemniejsze i spokojniejsze...Wszyscy kierowcy pytali mnie czy jestem mężatką i oczywiście potwierdzałam, że taaaaaak :D (specjalnie w tym celu miałam na palcu srebrną obraczkę..niby nic ale jednak kobiete zamezna inaczej traktuja :) Wraz z przekroczeniem granicy tureckiej odetchnelam z ulga - jupiiiii zyje i jestem w jednej czesci! :) Straz na granicy była bardzo ciekawa jak to ja chce na piechotke sobie spacerowac miedzy krajami...ale jakos mnie puscili po krotkiej rozmowie i juz lapalam stopa w Bulgarii (zaraz pod olbrzymia reklama vodafone z autostopowiczka na plakacie:). Miałam szczescie bo po 20 min czekania zatrzymał się E., który jechał z Syrii do....uwaga... Niemiec :D jechaliśmy razem dwa dni, tym razem jazda kulturalna, romowa na poziomie - w koncu E. studiuje po ang., naprawde milo wspominam ta podroz :) spiewanie podczas jazdy, probe wydostania sie przez 2,5  z Sofii (czy ja juz mowilam ze nie lubie tego miasta?), zwiedzanie gor w srodku nocy, kolacje w "macu", pyszne domowe ciastka od jego mamy, wycieczke promem z Bulgarii do Rumunii, łapówki na granicach i negocjacje ze strażą:), piękne widoki na trasie przez rumuńskie góry, targowanie się z właścicielem hostelu jak szukalismy noclegu, proby ogarniecia mapy i zdecydowania "to teraz w prawo czy w lewo?"..hmmm...to moze jedz prosto.." itd.. :) Na trasie z Budapesztu do Wiednia zatrzymalismy sie na postoj na parkingu i tam zobaczylam "dostawczak" z polskimi blachami i cala happy pobiegłam zapytac gdzie jedzie. Do PL oczywiscie! :) Takze musialam sie rozstac z E. i wyruszylam w dalsza trase "dostawczakiem" :) wiec juz w piatek wieczorem byłam w Krakowie. Po drodze nasłuchałam sie opowiesci jak to sie "legalnie" sprawy na granicy zalatwia i jak to sie "legalnie" towar przewozi :) takze wszystkich studentow logistyki zachecam do stopowania :P bo tego co sie w trasie dowiecie raczej w ksiazkach nie napisza (no chyba, ze na policji w aktach :P ).. tak właśnie spokojnie wróciłam do kraju :) aż samej wierzyć mi się nie chce... :P może w następnym poście wspomnę moją stopową wycieczkę do Grecji  - tam bylo wiecej emocji :)

Moja kochana Turcjo bede za Toba tesknic! i wroce juz niedlugo :) zeby napic sie goracej czekolady i zjesc czekoladowa łyżeczke w J'adore, żeby bawić się z przyjaciółmi "w rodzinę" i jezdzic na deskorolce w supermarkecie, żeby jeść w srodku nocy prawdziwą Baklavę z cukierni w Istanbule, zeby jezdzic rowerem na wyspie ksiezniczki, zeby siedziec godzinami w Arkaodzie i pic milion kaw i plotkowac o duperelach i gadac o zyciu, zeby spacerowac wzdluz bosforu, zeby sluchac muzyki na zywo w Arafie, żeby podziwiac tureckie oczy, zeby przefarbowac wlosy w izmirze i wyglupiac sie w centrum miasta, zeby wypic tureckie grzane wino w Ankarze z "salty couple", zeby mieszkac w jaskini w Kapadocji i wlamywac sie na zamek w srodku nocy, zeby lezec na pufach w cudzym ogrodzie i ogladac gwiazdy, zeby udawac faceta w Efezie i kantowac straz na wejsciu do muzeum, zeby ogladac zachod slonca w Goreme i klac korki w Istambule, zeby pojsc do hammam, zeby "przegrywac" w Tavle i sie z tego cieszyc, zeby..... spotkac jeszcze raz tych ludzi - starych i nowych przyjaciol....i cieszyc sie zyciem!

Teraz wierzcie mi lub nie ale staram sie ogarnac i wrocic do "starego zycia" w Wwa...co łatwe nie jest... nie myslalam, ze bede miala z tym problem a jednak.. kolosy, licencjat (juuuuupi!!wczoraj w koncu wybralam temat!!), rozliczenia z wyjazdow i "kochane" panie z dziekanatu, zajecia i "przekochani" wykladowcy, szukanie pracy, mieszkania... wszystko to teraz wydaje sie byc taaaaakie nudne i zbedne... no ale kazde wakacje, kiedys musza sie skonczyc. Juz mam milion pomyslow na kolejne....... :P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz