poniedziałek, 23 maja 2011

Ruda by chciała posty z pobytu w Cordobie zamieszczac :D

ha! A myślałam, że nie mam o czym pisać bo w Wwa nudno i tylko praca-uczelnia-praca-uczelnia....a tu sie okazało, że Hiszpania do mnie ludzkim głosem przemówiła! tzn. dziewczyny z Fabirca de Idiomas chcą kogoś kursami hiszpańskiego w Cordobie obdarować. :) na to trzeba sobie jednak zasłużyć...więc ja walczę, a jak! :)

W ramach mojej wspaniałomyślności chciałabym kogoś zarazić moim uwielbieniem dla języka hiszpańskiego :P i co ciekawe znalazłam ciekawy sposób dosłownie "dla każdego" aby choć troszkę się podszkolić :) nie ważne czy jesteś totalnie zielony czy juz jakies pierwsze pączki hiszpańskie Ci w  głowie kwitną..ten sposób nauki języka jest dla każdego! A mianowicie to co wszyscy tak lubimy i cenimy czyli BLOG :D

Na poczatek dla "zielonych" - blog po polsku o kulturze hiszpańskiej ze wstawkami po hiszpańsku i słowniczkiem: http://naukahiszpanskiegowhiszpanii.pl/2011/05/w-drodze-do-santo-domingo/

A ci co juz rozumieją coś więcej moga przeczytać blog po hiszpańsku : http://fabricadeidiomas.com/blog/2011/05/caminito-de-santo-domingo/   a potem wrócic do wersji polskiej, żeby się sprawdzić czy rzeczywiscie załapali o co chodzi :)

I dla fascynatów języków (czyli poczatkujacych poliglotow :) blog po angielsku z hiszpanskimi wstawkami i słowniczkiem! http://topspanishcoursesinspain.com/2011/05/on-the-way-to-santo-domingo/

Magia! :) jak się ktoś wkreci w to tak jak ja to niech daje znac - pouczymy sie razem (moze do Cordoby pojedziemy?)!

Besos! :)

piątek, 8 kwietnia 2011

powroty...czyli stopem do domu

Dawno nie pisałam, oj dawno...tak myślałam, że będę kiepska w te klocki :) no bo po pierwsze szkoda czas marnować siedząc na necie :P a po drugie blogger został zablokowany (?!) w Turcji więc nie chciało mi się walczyć z tymi wszystkimi zaporami itd.. w sumie trochę szkoda bo działo się dużo - poznałam masę wspaniałych ludzi, odwiedziłam niesamowite miejsca, próbowałam wszystkich możliwych pyszności kulinarnych (i nie tylko kulinarnych :P ).. chciałam się tym wszystkim dzielić, opowiadać itd ale wyszło jak wyszło (checi też sie licza? :)

Jestem w PL od zeszłej soboty...podróż do domu odbyła się standardowo - autostopem :) tym razem na calej trasie bez uzycia autobusu. Wybyłam z Istambulu w srode 30 marca, miałam ambitny plan, żeby ogarnąć się koło 6 rano bo troszkę zajmuje wydostanie się z miasta..ale po pozegnalnej kolacji u M. niestety moj plan nie wypalil :) Wyjechanie z miasta zajelo mi 2,5 godziny (mniej wiecej tyle co samolot z Ist do Wwa:) i koło 13 stałam już na wylotówce w stronę granicy z moim "małym" bagażem (ja się chyba do cholery nigdy pakowac nie naucze?!). Oczywiście po raz kolejny wszyscy mnie przed stopowaniem w Turcji ostrzegali ale stwierdziłam, ze jak sie sama nie przekonam to się nie dowiem. Łapanie szło szybko, zanim dojechałam do granicy zmieniłam samochody jakieś 4 razy...tylko jeden kierowca (lekarz z Istambulu) był calkowicie normalny i rozmawial ze mna bez podtekstow...także teraz mam porownanie i muszę przyznac, ze stopowanie z facetem w TR jest o wiele przyjemniejsze i spokojniejsze...Wszyscy kierowcy pytali mnie czy jestem mężatką i oczywiście potwierdzałam, że taaaaaak :D (specjalnie w tym celu miałam na palcu srebrną obraczkę..niby nic ale jednak kobiete zamezna inaczej traktuja :) Wraz z przekroczeniem granicy tureckiej odetchnelam z ulga - jupiiiii zyje i jestem w jednej czesci! :) Straz na granicy była bardzo ciekawa jak to ja chce na piechotke sobie spacerowac miedzy krajami...ale jakos mnie puscili po krotkiej rozmowie i juz lapalam stopa w Bulgarii (zaraz pod olbrzymia reklama vodafone z autostopowiczka na plakacie:). Miałam szczescie bo po 20 min czekania zatrzymał się E., który jechał z Syrii do....uwaga... Niemiec :D jechaliśmy razem dwa dni, tym razem jazda kulturalna, romowa na poziomie - w koncu E. studiuje po ang., naprawde milo wspominam ta podroz :) spiewanie podczas jazdy, probe wydostania sie przez 2,5  z Sofii (czy ja juz mowilam ze nie lubie tego miasta?), zwiedzanie gor w srodku nocy, kolacje w "macu", pyszne domowe ciastka od jego mamy, wycieczke promem z Bulgarii do Rumunii, łapówki na granicach i negocjacje ze strażą:), piękne widoki na trasie przez rumuńskie góry, targowanie się z właścicielem hostelu jak szukalismy noclegu, proby ogarniecia mapy i zdecydowania "to teraz w prawo czy w lewo?"..hmmm...to moze jedz prosto.." itd.. :) Na trasie z Budapesztu do Wiednia zatrzymalismy sie na postoj na parkingu i tam zobaczylam "dostawczak" z polskimi blachami i cala happy pobiegłam zapytac gdzie jedzie. Do PL oczywiscie! :) Takze musialam sie rozstac z E. i wyruszylam w dalsza trase "dostawczakiem" :) wiec juz w piatek wieczorem byłam w Krakowie. Po drodze nasłuchałam sie opowiesci jak to sie "legalnie" sprawy na granicy zalatwia i jak to sie "legalnie" towar przewozi :) takze wszystkich studentow logistyki zachecam do stopowania :P bo tego co sie w trasie dowiecie raczej w ksiazkach nie napisza (no chyba, ze na policji w aktach :P ).. tak właśnie spokojnie wróciłam do kraju :) aż samej wierzyć mi się nie chce... :P może w następnym poście wspomnę moją stopową wycieczkę do Grecji  - tam bylo wiecej emocji :)

Moja kochana Turcjo bede za Toba tesknic! i wroce juz niedlugo :) zeby napic sie goracej czekolady i zjesc czekoladowa łyżeczke w J'adore, żeby bawić się z przyjaciółmi "w rodzinę" i jezdzic na deskorolce w supermarkecie, żeby jeść w srodku nocy prawdziwą Baklavę z cukierni w Istanbule, zeby jezdzic rowerem na wyspie ksiezniczki, zeby siedziec godzinami w Arkaodzie i pic milion kaw i plotkowac o duperelach i gadac o zyciu, zeby spacerowac wzdluz bosforu, zeby sluchac muzyki na zywo w Arafie, żeby podziwiac tureckie oczy, zeby przefarbowac wlosy w izmirze i wyglupiac sie w centrum miasta, zeby wypic tureckie grzane wino w Ankarze z "salty couple", zeby mieszkac w jaskini w Kapadocji i wlamywac sie na zamek w srodku nocy, zeby lezec na pufach w cudzym ogrodzie i ogladac gwiazdy, zeby udawac faceta w Efezie i kantowac straz na wejsciu do muzeum, zeby ogladac zachod slonca w Goreme i klac korki w Istambule, zeby pojsc do hammam, zeby "przegrywac" w Tavle i sie z tego cieszyc, zeby..... spotkac jeszcze raz tych ludzi - starych i nowych przyjaciol....i cieszyc sie zyciem!

Teraz wierzcie mi lub nie ale staram sie ogarnac i wrocic do "starego zycia" w Wwa...co łatwe nie jest... nie myslalam, ze bede miala z tym problem a jednak.. kolosy, licencjat (juuuuupi!!wczoraj w koncu wybralam temat!!), rozliczenia z wyjazdow i "kochane" panie z dziekanatu, zajecia i "przekochani" wykladowcy, szukanie pracy, mieszkania... wszystko to teraz wydaje sie byc taaaaakie nudne i zbedne... no ale kazde wakacje, kiedys musza sie skonczyc. Juz mam milion pomyslow na kolejne....... :P

poniedziałek, 21 lutego 2011

"Sen beni güldürdün allah da seni güldürsün" :)

To już tydzień! Omg! Nie wiem jak to mozliwe ale nie czułam tego aż do dziś.. to miasto jest jednym z niewielu miejsc na ziemi gdzie czuje sie jak w domu! :) i oczywiscie moja "nowa rodzinka" dba o to, zeby mi bylo dobrze :) a przede wszystkim o to, zebym sprobowala wszystkiego co najlepsze :) a ze wszystko tu jest pyszne i piekne...to juz nie ich wina :P jak dobrze, ze to dopiero poczatek! ciagle mysle, ze mam czas...ale czas to ostatnio moj wróg.

Potwierdzam. Jezeli chcesz poznac czyjas kulture, poznac ludzi, zobaczyc to co dla "zwyklego" turysty jest nieosiagalne... tak, musisz zaczac zyc w tym miejscu, musisz zaczac zyc tym miejscem i dzielic siebie z tymi ludzmi. Nie tylko pytac, probowac, ogladac...ale tez opowiadac, porownywac i pokazywac. Dzielic sie swoja opinia i nie probowac zmieniac! bo inne nie znaczy gorsze! inne znaczy ciekawe! i ja w to wierze! :)

Mieszkam w Azji...imprezuje w Europie.. sniadania jadam na statku..kolacje na dachu z widokiem na cale miasto. Zyje w jakims pieknym snie od tygodnia i az boje sie obudzic! Jeszcze zaden kierowca mnie nie zabil..co nie byloby tu zaskoczeniem. Teraz juz rozumiem slowa mojego kumpla z Istanbulu, ktory podczas naszej wycieczki samochodem dookola Hiszpanii stwierdzil, ze skoro byl kierowca w Turcji moze nim byc wszedzie! :) i jest to szczera prawda.. dla nich zielone i czerwone swiatlo oznacza to samo...zebra jest na ulicy tylko po to, zeby lezec i pachniec...i wcale nie trzeba jej odmalowywac bo nikt po niej nie lazi...droga jest dla wszystkich..nie tylko dla aut..tak samo jak chodniki sa nie tylko dla ludzi. Autobus zatrzyma Ci sie wszedzie jak machniesz...nawet na srodku skrzyzowania i wysadzi Cie pod domem jezeli kolo niego przejezdza :) ulubiony "instrument lokalny" to klakson samochodowy uzywany 24h na dobe jak pozdrowienie albo oznake ogolnego wkurw** ze wzgledu na olbrzymie korki (14 mln ludzi w jednym miejscu robi swoje)... po kilku dniach mozna przywyknac...a nawet to polubic :)  wolnosc i szalenstwo panuja na ulicach.. tutaj nie ma regul jest tylko zycie :) od tzw. "straganiarzy" mozesz kupic wszystko i wszedzie.. jedzenie, ubrania, meble, dywany.. glodny chodzic nie bedziesz bo na kazdym kroku stoi budka z lakociami :) sprzedawcy beda targowac sie z toba do bialego rana...zmieniajac cene milion razy, beda zaczepiac cie za kazdym razem gdy obok nich przechodzisz z nadzieja, ze za chwile cos kupisz :) ta determinacja jest godna podziwu ale i czasami wkurzajaca :) jutro bazar! ale nie grand bazar (bo to miejsce glownie dla turystow z mega cenami) a normalny, lokalny bazar po azjatyckiej stronie :)

Nie bede tu opowiadac jakie to wspaniale budynki, meczety i cuda widzialam... bo to mozecie sprawdzic na fotach, przeczytac w przewodniku itd. bardziej chcialabym powiedziec o miejscach, w ktore polazlam mimo, ze nie koniecznie sa slawne. Bo na przyklad o "wiezy galata" kazdy tu wie...ale o restauracji, ktora jest niedaleko juz niekoniecznie... ta knajpka ma niesamowity taras z widokiem na caly bosfor i miasto...i oprocz widoku najlepsze czekoladowo-wisniowe ciastko na swiecie! :) zycie jest tu naprawde slodkie! "Welcome party" w piatek tez bylo w niesamowitym miejscu... klub ktory ma kilka pieter a ostatnie z tarasem widokowym na caly Taksim tylko dla nas!  Po calym weekendzie lazenia, tanczenia,  jedzenia i lazenia i jedzenia...dzis chwila wytchnienia...ale tylko chwila...bo jutro uroczysta kolacja u babci Nazli i oczywiscie nie moge odmowic i nie pojsc (chyba tylko glupi by odmowil...jej babcia boooosko gotuje! :P ). Poza tym aktywnie ucze sie tureckiego...poczatki sa ciezkie ale Nazli ma jeszcze do mnie cierpliwosc :) juz prawie polamalam swoj jezyk...ale co tam! Na samym poczatku Apo powiedzial mi, ze musze po pobycie tu miec pewnosc, ze cos mi dalo to miasto...ze mam co najmniej jedna rzecz "w reku"...cokolwiek...milosc, przyjazn, nowy jezyk..jakies niesamowite doswiadczenie...wiec czemu nie! Teşekkürler Apo... :)

Teraz jestem troche jak nawiedzona..ogladam tureckie filmy, slucham tureckiej muzyki, mieszkam z Turkami...niedługo zapomne jak sie nazywam :P

 


czwartek, 17 lutego 2011

"Neyse halim çıksın falim"... turkish coffee fortune telling!

AAAAaaa...odkryłam w sobie powolanie! :) zostanę turecką wróżką od przepowiadania przyszłości z fusów kawy :) a co! ktos na ochotnika chce uslyszec jak to sie mocno zakocha, ile bedzie mial dzieci i co zje jutro na sniadanie?? :P zgloszenia przyjmuje na priv! :D 

Moja kochana Nazli, u ktorej teraz mieszkam bardzo powaznie podeszla do sprawy "wprowadzania" mnie w kulture turecka :) i chwala jej za to.... i chwala jej mamie za przepyszne tradycyjne dania, ktorymi mnie faszeruje kazdego dnia od rana do wieczora! :) kuzwa...jak ja bede kleła cholerna "przemiane materii" (of course to wszystko jej wina)...chyba musze juz zaczac bo czuje, ze jak przytyje 10 kilosow to juz bede miala problem nawet z poruszaniem ustami :P Podsumowujac..od tygodnia nie robie nic innego tylko JEM :D Oczywiscie oprocz jedzenia w Turcji mozna znalezc równiez cos do picia.. :P i nie o Raki tym razem mowa :P ale o "turkish coffe" :D jako, ze nigdy nie bylam fanka tzw "kawy naturalnej" jest to dla mnie calkiem nowe doswiadczenie...z mala czarna. I do tego jeszcze kilka "gratisow" w postaci wrozb..mmm..nic tylko kawe pic!

No wiec z ta turecka kawa to wcale nie jest tak "hop-siup"...trzeba sie troszke pomeczyc :) zeby bylo tradycyjnie. wiec na poczatek wsypalysmy do garnuszka kawe, cukier i troche wody...Nazli dodala tez jakas przyprawe (nie pamietam co to bylo :/ )  potem to juz tylko podgrzewanie i mieszanie, podgrzewanie i mieszanie...i tak trzy razy :) zazwyczaj ta kawe podaje sie w malych filizankach (jak espresso, bo jest b.mocna) no to i my wytargalysmy jakies male filizanki z kuchni..a co tam :) niech juz bedzie tradycyjnie :) do kawy przygotowuje sie osobna szklanke wody, ktora popija sie kawe...zeby nie zostac otrutym :P kiedys dawno, dawno..ludzie dosypywali jakis "prezent" do kawy..calkiem niebezpieczny chyba a jego neutralizatorem byla woda..wiec po latach tradycja stalo sie to, ze jak kawa jest podana ze szklanka wody oznacza to, ze jest "czysta", bezpieczna. No to ja, zeby poczuc sie "bezpiecznie" pijac wlasnorecznie przygotowana kawe...tez sobie popijam ja woda :P:P 

Po czym mozemy przejsc do najciekawszej czesci rytualu...pora na odrobine magii! :D no wiec po wypiciu kawy odwracam filizanke spodem do gory, krece nia kilka razy mowiac "Neyse halim çıksın falim" i czekam az ostygnie.. po czym Nazli podnosi filizanke i patrzy i patrzy....i juz sobie mysle, ze chyba nie dozyje tej wrozby..ale udalo sie :D podobno mam uwazac na jakas kobiete, wysoka i szczupla (przyznac sie ktora to?!?!), ktora namiesza w moim zyciu :D jakies labedzie symbole milosci tam plywaly tez podobno w tych fusach...ale jakos trudno mi bylo je dostrzec :P ogolnie cala wrozba byla bardzo ciekawa.Podobno nawet ksiazka o tym jest. Po wszystkim umylam swoja filizanke..bo tak trzeba :) i oczywiscie zastanawialam sie co to za wysoka "malpa" chce mnie wkurzyc :D Teraz jak juz poznalam tajniki magii..nie ma na mnie mocnych :P





środa, 16 lutego 2011

yeni bir hayat tatlı! :)

Oczarowana. Tak właśnie się czuję teraz :) po trzech dniach spędzonych w Istanbule mogę śmiało powiedzieć, że to miasto ma w sobie magię! Sobotę przespałam (wiem, wiem szkoda dnia...:P ale czasami trzeba odespac i naladowac baterie..w koncu ja bylam padnieta po podrozy a C. po czekaniu na mnie pol nocy ). Po południu C. pokazał mi biuro...i woooow...widok tam niesamowity! Niedość, ze lokalizacja jest swietna bo w samym centrum, to jeszcze z okna widac cala "stara czesc miasta" i Bosfor. Kawka w biurze i moge sie zbierac...miasto czeka!! Pierwsze wrazenie...ludzie, ludzie sa wszedzie...w kazdym zakatku ulicy Taksim, zapelniaja kazdy centymetr kwadratowy przestrzeni...dziwne, ze o powietrze jeszcze nie trzeba sie tam bic :)...centrum miasta zyje 24 godziny na dobe 7 dni w tyg.. Melih zaprowadził mnie pod wieżę Galata, z której jest piekny widok na całe miasto. Podobniez ta wieżę zbudowano w ciągu jednego dnia (ma 63 metry wiec srednio w to wierzę ale niech im bedzie, ze tak bylo :). Oczywiscie na gore trzeba sie wgramolic po schodach ale to i tak ludzi nie odstrasza bo pod wieza kolejka kilometrowa. Niech zyje determinacja! Z kazda kolejna sekunda bylam bardziej zachwycona miastem.. na ulicy mozesz kupic doslownie wszystko - my skusilismy sie na soki ze swiezych pomaranczy, ktore pan przygotowal na naszych oczach. I to wszystko za jedyne...uwaga 1TL! :) nasz kochany "polski ogrod" moze sie schowac ze swoimi sokami z kartonu! :P Melih spieszyl sie na spotkanie z C. takze ja stwierdzilam, ze spotkam sie z Apo! w koncu tak dawno sie nie widzielismy :) no i kto jak nie on moze mi pokazac Istanbul? :) oczywiscie na poczatek idziemy zwiedzac "kebabiarnie" :P bylam potwornie glodna i chcialam cos tureckiego...no to bach i wcinamy kebaby :) te tureckie sa inne niz "nasze ze swietokrzyskiej" :P po kolacji przyszedl czas na słodkosci! o tak! czuje, ze wroce do domu 10 kilo wieksza (oby nie wiecej :P). Baklava! Moja milosc od pierwszego zjedzenia! Przepyszne ciastko z francuskiego ciasta, orzechow, miodu i cynamonu. ahhh palce lizac! Wieczorem w centrum miasta smakuje najlepiej :D oczywiscie na "swiezym" powietrzu. Objadlam sie niesamowicie wiec teraz pora...spalac kalorie :P ruszamy dalej, tym razem w strone Bosforu. Bylo juz ciemno wiec widok na miasto byl niesamowity. Oswietlony most i azjatycka strona miasta naprawde robila wrazenie. Siedzielismy w kawiarnii, w ktorej najlepsza sprawa bylo to, ze mozna tam bylo zaparkowac samochodem i kelner podchodzil do aut i zbieral zamowienia. Siedzisz w cieplym autku, nad woda, noca z romantycznym widokiem na miasto! czego chciec wiecej? :D i oczywiscie pijesz sobie tradycyjna turecka herbatke :)






sposob przygotowania tureckiej herbaty :) 
Do przygotowania herbaty potrzebne są dwa imbryki (tureckie dwupoziomowe naczynie zwane demli ) jeden mniejszy drugi większy. Do mniejszego imbryka wsypuje się liście herbaty, do drugiego wlewamy wodę. Mniejsze naczynie stawia sie na tym większym, który jest podgrzewany. Kiedy woda zaczyna wrzeć, zalewa się liście herbaty w mniejszym naczyniu, uzupełnia ubytek wody w dolnym czajniku i jeszcze raz zagotowuje się wodę. Do szklanki wlewa się do połowy napar z górnego naczynia, następnie szklankę uzupełnia się wodą z naczynia dolnego. Herbatę podaje się najczęściej z dwoma kostkami cukru, tzw. şekerli.




Baklava :*


Sobotnią noc trzeba zakończyć z najbardziej znanym piwem w Turcji czyli... "Efes pilsen" :) wracamy więc na Taksim i idziemy do pubu "Azra" ze znajomymi. Miejsce jest bardzo studenckie, na trzecim pietrze jakiejs kamienicy. W srodku rockowy nastroj, dobra muzyka, na scianach plakaty kapeli rockowych z dawnych lat :) moje klimaty :) Na miejscu poznaje Alike z Grecji bedziemy pracowac razem podczas praktyki. Szczerze mowiac to wcale mi sie nie spieszy do rozpoczynania pracy :) ehhhh....ruda sie :lazy zrobila. :) impreze konczymy kolo 2 w nocy, jutro rano musimy wstac i pojechac do biura zeby poznac pozostalych czlonkow organizacji no i praktykantow. Wychodzimy na ulice..i szok.. tlum na ulicy wiekszy niz w ciagu dnia..nawet nie chce myslec jak zatloczone jest to miasto podczas swiat..ludz na ludziu ludziem podparty..ot co :P Niedziela wita nas piekną pogodą, sloneczko nie zraza sie niczym i promienieje a ja promienieje razem z nim :) zaczynam sie zachowywac jak maly japonczyk bo pykam wszedzie zdjecia jak leci :P wszystko zostaje sfotografowane zanim je tkne widelcem...w razie zatrucia pokaze lekarzowi zdjecia to moze latwiej bedzie o diagnoze :P na niedzielny lunch wybralismy sie do bardzo fajnej restauracji o jakze gustownej nazwie "Konak", w srodku szklane zyrandole, tureckie dywany i oczywiscie wszystko co zjesz jest przyrzadzane na twoich oczach. Jako ze nie jestem wielka fanka cieleciny zdecydowalam sie na "Tavuk şiş kebab" z kurczakiem i warzywami i oczywiscie do tego Ayran - tradycyjny slony jogurt bardzo popularny w Turcji (w Wwa widzialam go w kebabiarniach takze mozecie probowac). Nie wszyscy obcokrajowcy za nim przepadaja ale ja go lubie bardzo :) juz prawie turecka jestem, ha! :P do obiadku dostalismy takze tradycyjne " Lavaş z ezme" czyli specjalne ciasto, ktore przypomina pizze oraz ostry sos z przyprawami oraz bialym serem.. :) no i przyszedl czas na deser...pozostali stwierdzili, ze wymiekaja...ale nie Ruda...no prosze was!ja mam sobie deser odpuscic??ja tu mam zamiar wszystkiego sprobowac!! no wiec juz krzycze do kelnera, ze chce "Kazandibi" - mleczny. gesty puding z palonym karmelem. Palce lizac :) co prawda to nie baklava, ktora kocham wrecz...ale bardzo dobre i slodkie :)

Lavas with ezma and white cheese :)


podziwiam majstersztyk szefów kuchni :D
KAZANDIBI :)
Restauracja w srodku

nasz obiadek :D

Wieczorem mialam sie przeniesc z moimi rzeczami do nowo wybranego LCP :D bardzo mily z niego czlowieczek, zabral mnie, Alike i Anne (praktykantka z Niemiec) na impreze urodzinowa kumpla. Wchodzimy do mieszkania a tam...pelno facetow :D jakies dwie male Turczynki..Raki sie leje strumieniami a piwo wodospadami :) po chwili juz gramy w jakas bardzo "rozwijajaca drinking game" :D zasada jest jedna - pijesz az padniesz :P zeby wrocic do mieszkania lapiemy taksi..impreza byla w Europie po czym 20 min pozniej klade sie spac w Azji :) zycie jest kinder niespodzianką!

W poniedzialek mialam zaczac prace...ale okazalo sie, ze tak naprawde zaczne w srode..:) wiec co tam..posiedzialam w biurze probujac dokonczyc wszystkie prezentacje po czym nadeszla pora przeprowadzki...moje kochane 23 kilo tesknilo za mna :/ no to sru... przetargalam z centrum moj plecaczek na azjatycka strone...a na miejscu sie okazuje, ze moj i Aliki host nie jest gotowy, nie ma go czy jeszcze inna turecka legenda... no to sru again... ja mowie, ze nie zdzierze..Aliki ledwo na nogach stoi..jej plecak jest praktycznie wiekszy niz ona :P to sie nie dziwie biednej kobietce.. siadamy w kawiarni i czekamy 2 h na M. ooooo jak ja lubie czekac...to moje zdecydowanie ulubione zajecie..cholera :/ w koncu udalo sie M. znalazl nam hostow na ta noc :D efekty tego byly zaskakujace... a mianowicie nauka "Belly Dance" przy Żubrówce :) nie ma to jak wymiana tradycji! :D Apo, Alper i Davut byli najlepszymi hostami ever :) przygotowali dla nas kolacje, sniadanie, niepozwolili nam nic robic...tylko "lezec i pachniec"! :P no to ja co...wyciagam wodke z plecaka co by podziekowac "po polsku" za ich goscinnosc! a niech chlopaki wiedza co to znaczy :) po godzinie "Belly dancesow" wszyscy zgodnie stwierdzili ze w wakacje to oni do polski jada i nie ma dyskusji! i juz sie pytali czy moja mama moze paczke z wodka wyslac do Isanbulu :) Niech zyje integracja! :)

Apo z Żubrówka :)

palacze :P Apo i Aliki

belly team :P

chlopaki po zubrowce wczuwaja sie w belly dance :P

sniadanie, ktore dla nas przygotowali :D






poniedziałek, 14 lutego 2011

Ruda podbija świat..czyli autostop do Turcji!

W mojej głowie od kilku tygodni panuje niesamowity bałagan... sama nie wiedziałam co ze soba począć. Wizja powrotu do Warszawy, do pracy, uczelni i innych przyziemnych spraw przerażała mnie choć nie chciałam się do tego przyznać. Przecież jestem zawsze taka dzielna!No! Pokochałam Barcelonę i nie chciałam ruszać tyłka z tego pięknego miasta jednak życie czasami się komplikuje i wtedy trzeba kombinować.. :) Miałam wybór, oczywiscie, że miałam wybór i mogłam tam zostać, znalazłam prace, miałam mieszkanie itd. Jednak jakiś niespokojny duch w środku cały czas mnie męczył i dręczył i szeptał coś o Turcji :) więc spakowałam się i pojechałam stopem z Barcelony do Wawy, odwiedziłam rodzinę i przyjaciół (tak, tak..obalilismy kilka grzańców i pysznych hiszpańskich win! Słoń!).. zabrałam plecak (cholerne 23 kilo :/) i ruszyłam autostopem w kierunku Turcji (moja mama twierdzi, ze kiedys dostanie przeze mnie zawału..ale jej nie wierze :). Wszyscy mnie przed tym ostrzegali...bo sama, bo niebezpieczne kraje, bo mnie zgwalcą, zabiją, przerobią na mielonke...itd. Jakie życie byłoby nudne bez odrobiny strachu i niepewności! Zresztą kto da sobie rade jak nie ja?! Tak więc w środę rano 9 lutego 2011 Ruda stała na wylotówce za Krakowem i machała łapką do kierowców :) długo czekać nie musiałam..po pięciu minutach już siedziałam w "dostawczym" i plotkowałam z kierowcą o urokach polskich gór, młodzieży, która wie co to znaczy "żyć" i starych dobrych czasach, kiedy to jeszcze pan kierowca mial zwyczaj łapać stopa w mundurze wojskowym (podobno najlepiej skutkuje wiec na nastepna podroz wkładam mundur!a co!). Dojechałam pod granice w okolice Chyżne. I tu los się do mnie uśmiechną leciutko.. :) złapałam tira jadącego do Serbii w okolice Belgradu. Niestety nie było podwójnej obstawy co oznaczało, ze bede miec nocny postoj "bog wie gdzie" ale co tam... moze przezyje :) zawsze lepiej kimac w tirze niz siedzac na stacji :) Pan Tirowiec (z Serbii) okazał się być bardzo miłym człowiekiem, zatrzymał się bo sam ma córki, które są mniej więcej w moim wieku więc stwierdził, że lepiej jak on mnie zgarnie z drogi zamiast jakiegoś psychopaty :D zdarza się, że ludzie mają dobre serce jednak :) co ciekawe podczas całej podróży rozmawialiśmy używając swoich języków (nie znał ani angielskiego ani hiszpanskiego) wiec..ja paplalam po polsku on po serbsku i jakos sie dogadalismy :) Takze nikt mi nie wmowi teraz, ze jezyki sa przeszkoda w podrozowaniu :P nocny postoj zrobilismy pod Budapesztem (kocham to miasto :) i nastepnego dnia o 4 rano juz bylismy w trasie. To prawda, ze najlepiej jezdzi sie osobowkami - bo szybciej i sprawniej, ale widoki z tira sa duzo lepsze (no i jedzie wolniej wiec mozesz podziwiac wszystko). Dojechałam z nim w okolice Belgradu skad złapałam stopa do miasta, a mianowicie Pana biznesmana :) ktory swietnie mowil po angielsku co znacznie ulatwilo nam prowadzenie "prawdziwej" konwersacji o zyciu :D oczywiscie nasluchalam sie jakie to zycie w Serbii jest ciezkie, jaka to polityka zla, pieniedzy brak i gospodarka lipna :) a myslałam, ze narzekanie na wszystko jak leci to nasza polska cecha :) Mimo wszystko dowiedzialam sie kilku naprawde ciekawych rzeczy, o ktorych nie mialam pojecia no i zaliczylam kawe z P.Biznesmanem na przedmiesciach Belgradu :) no i pojawil sie maly problem bo trasa do Bulgarii leci przez srodek miasta...a ja bylam na jego poczatku. w godzinach szczytu jest cholernie ciezko cos zlapac bo wiekszosc ludzi zwyczajnie jedzie do miasta..nawet na trasie szybkiego ruchu utworzyl sie korek. No i dupa. Poza tym panowie policjanci groza mi palcem z przeciwnej strony jezdni...czulam, ze dlugo tam postac nie moge :)  wiec ruszylam tylek na stacje benzynowa i pytalam kierowcow czy jada poza miasto. Udalo mi sie po jakiejs godzinie znalezc kierowce jadacego dostawczym kilka kilosow poza Belgrad. Wiec wyladowalam na trasie jak juz bylo ciemno...zbyt bezpieczne to nie bylo bo kierowcy jadac praktycznie mnie nie widzieli ale o dziwo po 10 min zlapalam stopa w okolice Nis. Moja radosc jednak nie trwala dlugo poniewaz Pan kierowca okazal sie byc "zbyt" mily. Po 15 min normalnej rozmowy zaczal zbytnio sie przymilac i sypac komplementami wiec juz czulam o co mu chodzi i kazalam sie zatrzymac. Dlugo nie protestowal  na szczescie...ale wysadzil mnie na takim zadupiu...zero stacji, zero ludzi, zadnych domow...tylko gory, lasy, noc i ja....no i samochody na autostradzie. No to co robic...machac! :D no to sobie szlam spacerkiem i machalam :D udalo mi sie dojsc do znaku drogowego...15 km do najblizszej stacji benzynowej...nice! i ja mam kuzwa taszczyc moj jakze "maly" plecaczek te kilka kilosow??? o nie! :D no to lapie stopa w tej czarnej dupie i...uwaga...5 min i siedze w autku jadacym do granicy z Macedonia :D jupi!!! mialam jechac przez Nis w kierunku Sofii...ale co tam..moge i troche pokrazyc po swiecie zanim tam dojade :D tym razem p.Kierowca uparl sie, zebym go polskiego uczyla :D wiec co tam...lecimy z polskimi slowkami. Facet calkiem niezle chwytal i na pozegnanie sypal juz kilkoma zdaniami (ktore zapewne zapomnial po kilku minutach) :) w pierwszej chwili pomyslalam, ze dalej uda mi sie zlapac stopa do Skopje bo koles wysadzil mnie jakies 10 km od granicy z Macedonia wiec do Skopje bylo okolo 50 km. No ale niestety...ruch samochodowy byl tam nikly...srodek nocy, zimno..wiec dotargalam sie na stacje benzynowa z zamiarem siedzenia/kimania z lekka :) dochodze na stacje....a tam 7 facetow daje w pokera, samochodow zero..i mysle sobie no to po kimaniu :) ale chlopaki wczuli sie w sytuacje i juz po chwili gralam z nimi..oni na pieniadze - ja dla rozrywki :) szkoda, ze foty nie strzelilam bo ciekawy byl to widok :) po godzinie grania bylam padnieta..w koncu to byl drugi dzien stopowania.. wlasciciel stacji stwierdzil, ze nie moze na to patrzec..taka dzielna dziewczyna z takim olbrzymim plecakiem sie meczy, srodek nocy itd... no i zaproponowal, zebym spala u niego w Motelu po drugiej stronie ulicy. Ja na to, ze nie trzeba, dam sobie rade, zostane na stacji..ale chlopcy nie dali mi dyskutowac..wzieli moj plecak i przytaszczyli do motelu...ktory byl pusty :) niedosc, ze bylam jedynym gosciem to jeszcze nie chcieli, zebym placila :D i nawet prysznic tam dzialal...choc motel pamietal czasy bylej Jugoslawii i tzw. komuny :) mimo to bylam w siodmym niebie :D pospalam sobie do 6.30 ....raj! :D rano okazlo sie, ze w ciagu dnia wcale wiecej samochodow tamtedy nie jezdzi...que mierda!..no ale nie tracac nadzieii lapalam dalej! No i bach..zatrzymuje sie czarne bmw, w sroku trzech facetow w czernii...wsiadac czy nie wsiadac?? jak to nie? cholera nie bede tam stac caly dzien! no wsiadlam :D ale chlopaki z dobrym sercem nawet pomogli mi wtaszczyc plecak do samochodu. Wracali do domu ze Slowenii...samochod pelen czekolad i redbulli :) stwierdzili, ze lepiej zebym jechala na Sofie a nie na Skopje bo tam predzej zlapie cos do Turcji. No to jade z nimi pod granice z Bulgaria...ale po drodze zatrzymali sie w jakiejs miescinie po drodze i jeden z nich wyszedl i kupil bukiet kwiatow... jedziemy dalej i sie pytam co za kwiaty, czy dla zony moze...a oni na to, ze ich kumpel zginal w wypadku samochodowym dwa dni temu i jada na pogrzeb..no to mnie wcielo i glupio mi sie zrobilo..no bo co na takie cos odpowiedziec? niestety trasa ze Skopje do Sofii to nie autostrada tylko waska gorska droga przez male wioski. Chlopaki zatrzymali samochod..nie za bardzo wiedzialam o co chodzi...dopoki nie zobaczylam wraku ciezarowki i spalonego forda w rowie..dojechalismy na miejsce wypadku...zabrali kwiaty, podeszli ogladac wrak...i plakali jak male dzieci. Chyba jeszcze nie widzialam trzech doroslych facetow tak zalanych lzami. bylo mi naparwde przykro i jednoczesnie bylam pelna podziwu...nie wstydzili sie plakac razem z powodu smierci...przyjazn to naprawde piekna i mocna sprawa. Po czym zawiezli mi za jakas wioske jakies 15 km od granicy i...niespodzianka...zero samochodow, domy w tej wiosce wygladaly jak po wojnie...ale gory byly piekne :) wzbudzialam powszechne zainteresowanie ludnosci lokalnej :) jakis dziedek zapraszal na kawe do "lokalnego baru" :) jak przechodzilam kolo szkoly to dzieci pukaly w szybe i machaly do mnie...moj wielki plecak i rude wlosy robily swoje :D tak sobie spacerowalam w strone granicy jakas godzinke...moze dwie :) i woooow....nadjezdza auto i kolejne woooooow...zatrzymuje sie!w srodku kobieta i mezczyzna...i kolejne woooow...mowia po angielsku! byli przezabawni, przemili i ogolnie pokochalam ich od razu! :) Maja byla niesamowita, nadawalysmy kompletnie na tych samych falach takze cala droga zleciala nam bardzo szybko. Plotkowanie o podrozach, moralnosci, NGOsach, zyciu itd. Jechali na narty i nawet chcieli mnie zabrac ze soba :D Maja pracuje w organizacji NGO w Serbii i stwierdzila, ze kolejna praktyke moge zrobic u nich...wiec czemu nie :) moze moim kolejnym przystankiem bedzie Serbia?? :D dojechalismy do autostrady w kierunku Sofii i niestety musielismy sie rozstac. I tam wlasnie doslownie minute po tym jak wysiadlam z samochodu zlapalam moj ostatni stop na tej trasie... zatrzymuje sie..widze polskie blachy!aaa...jaka niespodzianka :) i okazalo sie ze to Bulgar, ktory od 21 lat mieszka w Polsce w Rzeszowie bo zakochal sie jak byl studentem w pieknej Polce i przeniosl sie do naszego cudownego kraju :) ale jak on wymiatal po polsku! ja go zapytalam czy przypadkiem nie ma jakis korzeni balkanskich tylko dlatego, ze mial typowy bulgarski wyglad :) a on do mnie, ze jest Bulgarem...to ja wielkie oczy i mowie, ze mowi zupelnie jak rodak nasz :D a pozniej w drodze do Sofii poznalam historie studenckiej milosci...zawsze wiedzialam, ze dla milosci granice polityczne, geograficzne itd nie istnieja! i zdania nie zmienie... :P ahhhh milosc...moze narobic balaganu w glowie i w zyciu... no i dojechalam do Sofii wedlug mojej osobistej opinii...najbrzydszej stolicy ever :) (z tych ktore widzialam). Na poczatku mialam lapac stopa dalej...i dojechac do samego Istanbulu...ale moi kochani przyjaciele z Ankary prosili, zebym tego nie robila...no to dobra niech wam bedzie :P tylko jak tu sie cholera dostac do dworca??? no to zaczepilam jakiegos gostka na ulicy. Mlody studencik, pierwszy rok z duzymi ambicjami :) marzy, zeby wyjechac z Sofii i juz nigdy tu nie wracac...no to ja rach ciach i reklamuje moj AIESEC kochany :D ze wymiana, wyjazdy, zagranica, kongresy itd. :) nawet wizytowke mu dalam, zeby sie odezwal jakby jeszcze cos chcial wiedziec :) dotarcie na dworzec zajelo mi jakies dwie godziny...bo miasto sobie wlasnie buduje druga linie metra wiec zadnej komunikacji miejskiej w centrum nie ma...trzeba zapitalac na piechotke :/ no i na dworcu kolejne dwie godziny czekania na autobus do Istanbulu, w miedzy czasie padl mi telefon..no to sie troche porzadzilam tam i odlaczylam automat z kawa zeby ladowac baterie. Nie minelo 15 min i juz byla przy mnie ochrona, ze co ja niby sobie mysle podlaczajac tu moj telefon :D no to ja maslane oczy niczym kot ze Shreka i prosze, zeby mi ten tel naladowali. No i musze przyznac, ze maslane oczy dzialaja bo ten telefon mi naladowali i jeszcze sami mi przyniesli i nawet pan ochroniarz na koniec moj plecak do autobusu pomogl mi niesc :D dzieki Shrek! Autobusik pierwsza klasa...telewizja, muzyka, kawa...oczywiscie wszystko tureckie :P no i oprocz mnie 40 innych osob..tez tureckich :P na granicy oczywiscie mialam mala wojne ze straza...bo chcialam wize na 90 dni tak jak ostatnim razem...a oni, ze dla Polski to oni maja teraz wizy tylko na 30 dni...to ja mowie, ze ja musze na 90 dni bo bede tu min 2 miesiace...no a oni swoje...wiec bede musiala sobie na weekend do Grecji skoczyc i wrocic zeby dostac kolejna wize...ehhh te przepisy. No to sie zestresowalam i poszlam spac przy tradycyjnych tureckich rytmach! no i przespalam Istanbul...:) ehhhh ruda... no i na jakims zadupiu z lekka sie znalazlam...dookola ciemna noc, na dworcu same dziwne typy...ale zagadalam z panem z obslugi no i on zagadal z kierowca autobusu. ktory jechal do Istanbulu i zgarneli mnie bez biletu :) na miejscu od okolo 3 godzin czekal na mnie C. :) oj biedny...on to sie ze mna ma w tym Istanbule :) ale dzielny chlopak z niego!da sobie rade z Ruda! :) no i potem to juz tylko podziwialam maisto noca i marzylam o łożku... sobota 5 rano witaja mnie tu nawolywaniem do porannej modlitwy.. jak milo :) 12.02.2011r. Welcome Istanbul...i dobranoc w tym samym czasie :) juz nie moge sie doczekac dnia!

moja trasa :)

Dobre dobrego początki :)

Ha! Nawet ruda doczekała się bloga! :) Decyzja zapadła szybko i niespodziewanie...ale jest! Piękny, błyszczący, pachnący i świeżutki blog! :) Do tego jakże ważnego kroku zainspirowały mnie zmiany, które pojawiają się w moim życiu, podróże i ludzie, którzy mi w tym wszystkim towarzyszą, Pszczółka Maja (ktora gdzies tam na krancach swiata sobie lata)...no i oczywiście Barcelona..miasto, ktore juz na zawsze zagoscilo w moim serduchu, a o ktorym nie pisalam i teraz żałuje bo bylo o czym pisac :) Miłego czytania życzę...o ile ktoś tu zajrzy w ogóle  język2  nie wiem jeszcze czy mam w sobie tyle determinacji zeby robic to na bierzaco...ale sprobuje. Probowac zawsze warto :P